
„Żywoty mężów pomarańczowych” tytuł, który początkowo może wyprowadzić nas na pewne manowce. Dlaczego? Książka w moim odczuciu jest raczej autobiografią Frydrycha, która owszem zawiera w sobie wątki związane z innymi „pomarańczowymi mężami”, jednak stanowią one tło tudzież podłoże, które w dobry sposób uwypukla opowieść Frydrycha o Frydrychu.
Zapis pewnego etapu życia autora jest opowiedziana jednym tchem, w którym pojawia się oczywiście historia zbuntowanej młodzieńczej grupy, happeningi, potyczki z czyhająca milicją, ale również randki i życie towarzyskie. Zaskakujące jest to, że Frydrych w książce nie przedstawia swojego świata na zasadzie kontrastu — dobrzy - źli — ważne - nieważne. Autor raczej przejmuje ton bardzo spokojny, nie ocenia. W pewien sposób (co mnie osobiście szokowało) można wysnuć wnioski, że dla „Majora” nie ma różnic między randką a zadymą, między esbekami, zachodnimi dziennikarzami, psychiatrami i politykami podziemnej „Solidarności". Wszystko to są po prostu postacie i sytuacje, z którymi „Major” zetknął się i z którymi przyszło mu żyć, nieraz oczywiście walczyć. Choć zastanawiam się, czy walka to dobre sformułowanie? Przychylałbym się jednak do mantry: rewolucja to zabawa! Dzięki, której można coś wywalczyć, wyjść z ukrycia, poruszyć i rozjuszyć innych ludzi, jednak nadal bardziej przypomina to karnawał, w którym Major najwidoczniej, również chciał tańczyć. Oczywiście mu się to udało, a jego cel obnażenia „bezsensu” poczynań władzy, był niczym pstryczek w nos!
Fydrychowi i „Pomarańczowym” udało się pokazać milicjantom bezsens ich nadmiernej agresywności, wplatając ich służbę w jakże absurdalne i niedorzeczne akcje, jak np. polowanie na krasnoludki czy Świętych Mikołajów.
Aby pokazać z czym wiązał się ten absurd, posłużę się fragmentem, który „Major” podaje jako jedną z rozmów, której był świadkiem. Rozmowa została przeprowadzona przez milicjantów przy użyciu krótkofalówki:
– kto to jest? – pyta gość z komendy.
– to są krasnoludki.
– jakie krasnoludki?
– No, krasnoludki – odpowiada przez krótkofalówkę milicjant.
– Co, zwariowaliście?! – krzyczy wielce zdziwiony głos z komendy.
– Nie, nie zwariowaliśmy, naprawdę na ulicy są krasnoludki. Zatrzymaliśmy je.
– słuchajcie, czy dzisiaj dużo wypiliście?
– Nie, nic nie piliśmy.
– to, dlaczego widzicie krasnoludki?
– to są studenci przebrani za krasnoludki. [...]
– ale co robią te krasnoludki? – zapytał głos z komendy, był nieco zaniepokojony.
– śpiewają.
– Co?
– „my jesteśmy krasnoludki”.
– w takim razie przywieźcie te krasnoludki na komendę [...].
– Niech niebiescy otoczą czerwonych.
Milicjanci oczywiście ruszyli do akcji. Zatrzymano wielu uczestników happeningu w czerwonych czapeczkach, ale również całkowicie przypadkowe osoby, które miały na sobie cokolwiek co było w kolorze czerwonym. Wszyscy zostali odwiezieni na komisariat i przesłuchani. W taki sposób milicjanci stali się częścią happeningu jako aktorzy… a może bardziej jako błaźni?
„Żywoty mężów pomarańczowych” to nie tylko książka o Wrocławiu czy grupie młodzieńców, którzy postanowili wyjść na ulicę, to przede wszystkim rzetelny opis z pierwszej ręki o tym, jak było i co takiego działo się w naszym kraju w latach 80. Nie jest to jednak „podręcznik do historii”, tam nie dostrzeżemy tak marginalnych szczegółów, o których się zapomina, albo o których może wiedzieć tylko autor.
Komentarze
Prześlij komentarz