Litania do marketingu polskiego, czyli "Zwał" Sławomira Shutego


 Powieść Sławomira Shutego, doceniona przez krytyków (nagrodzona Paszportem Polityki)  w momencie swojej premiery uznana została za nowy głos w polskiej literaturze. Głos tyleż nowatorski językowo, co i tematycznie – stanowiący bowiem ostrą diagnozę uwikłanej w konsumpcyjne mechanizmy rzeczywistości polskiej ostatnich lat, diagnozę wciąż, a może tym bardziej aktualną po 16 lat od wydania. Jak stwierdza Małgorzata Miławska, siła prozy Shutego „tkwi w zilustrowanych przezeń stosunkowo nowych elementach polskiego życia na progu XXI wieku, jak chociażby pracy w oddziałach zagranicznych korporacji czy nadmiernej eksploatacji możliwości Internetu”[1].

Jednak jak już zasugerowałem, nie tylko dobór tematu, ale i jego językowa realizacja stanowi próbę krytycznego spojrzenia. Shuty, zainspirowany własnymi doświadczeniami pracy w podobnych instytucjach, wykazuje się niezwykłym kunsztem w przywoływaniu języka marketingu. Języka obarczonego tak swoistym kodem znaczeniowym, jak i etykietą zachowań, co widoczne jest już na samym początku:

– Dzień dobry!                                                                  
– O dzień dobry, dzień dobry.
– Witam urocze panie, i pana też – pan uśmiecha się w moją stronę.
– Co będziemy dziś robili? Przelewik? – odwzajemniam uśmiech.
– Wypłata.
– Z rachunku bieżącego?
– Z lokaty.[2]

I dalej:

– Wie pan, że bank lubi tych klientów, którzy trzymają w nim swoje
pieniądze? – Basia uśmiecha się.
– Wiem, ale mam nadzieję, że stosunki między nami nie ulegną
znacznemu pogorszeniu – odpowiada, również uśmiechając się, pan.
– Cha, cha – śmieje się Basia – ja też mam taką nadzieję. Mirek, zerwij
panu lokatę.[3]

Shuty umiejętnie obnaża tu sztuczną uprzejmość, nienaturalne nasycenie uśmiechami i pęd ku zdobywaniu klienta. Jego krytyka nie kończy się jednak na ironicznym przytoczeniu języka reklamy. Pisarz miesza bowiem rozmaite porządki językowe; posługuje się mową codzienną, cytatami z klasyki literatury, zapożyczeniami z angielszczyzny, parafrazami religijnymi i wulgaryzmami. Jego stylizacja stanowi niezwykły konglomerat, który wyraża chaotyczny, agresywny charakter postmodernistycznej rzeczywistości polskiej początku wieku, współcześnie określanej mianem „kultury remiksu”. Jego zestawienia mają charakter niejednokrotnie radykalnie kontrastowy: w jednym fragmencie może obok siebie występować mowa potoczna i podniosła fraza religijna:

Wieżo z kości słoniowej, Basiu, zmiłuj się nad nami. Gwiazdo zaranna,
Basiu, módl się za nami. Basiu, pocieszycielko strapionych, ucieczko
grzesznych, wspomożenie wiernych, księżniczko ogólnie przytrzymanych,
królowo męczenników, Basiu, módl się za nami, Basiu najmilsza, Basiu
przedziwna, Basiu najśliczniejsza, Basiu dobrej rady, módl się za nami,
królowo przytrutych salmonellą konsumentów, opiekunko zatrwożonych
wysokością rachunku abonentów, pocieszycielko ofiar zatorów płatniczych,
wspomożenie windykatorów, spraw, abyśmy stali się godnymi premii i
zasłużyli na urlop w fikuśnej bieliźnie.[4]

Uwznioślenie szefowej, osiągające gargantuiczne sakralne rozmiary w groteskowy sposób obnaża kult kapitalistycznych (anty)wartości: wyzysku konsumentów, manipulacji, pędu do sukcesu i ostatecznie wyczerpania pracą i pragnienia odpoczynku. Litania do Basi jest sarkastyczną litanią do konsumpcji jako takiej, ujęte w globalnych kategoriach, które na dobre zagościły na polskim, jeszcze nie tak dawno, komunistycznym podwórku, razem  z umiłowaniem dobrej autoprezencji:

Wiecie, dlaczego Basia jest promienna przez cały dzień?
Po pierwsze matuje. Po drugie nawilża. Po trzecie – trwały efekt.
Perfect balans. Floral fiesta. Superurlop z frykasami w słodkim,
klonowym syropie. Jak pięknie być Basią[5].

 Jak zauważa Agnieszka Nęcka, „Dosadność słownictwa, wulgarność opisu miała – jak się zdaje – wywołać wstrząs. Jeśli zatem ktoś chciałby się upierać przy tezie postulującej uznanie Zwału za niemal kanoniczną egzemplifikację prozy zaangażowanej, to najprościej przystać na zaangażowanie uwidocznione w warstwie językowej”[6]. Poprzez hiperbolizację, nasycenie rozmaitymi środkami stylistycznymi i pomieszanie rejestrów w dalekim od przezroczystości języku Shuty obnaża manipulacyjny charakter medialnej i biznesowej mowy, jak i pragnienie konsumenta, by wpasować się w normy kreowane przez kapitalistyczny rynek. Jego powieść stanowi parodię zasad konsumpcyjnej rzeczywistości, ujawnia jej absurdalność, jak i agresywną wszechobecność. Narracja pierwszoosobowa (Mirek jako alter ego autora) dobitnie o tym uwikłaniu przypomina.


[1] M. Miławska, Polszczyzna ponowoczesna – o eksperymentach językowych w Zwale Sławomira Shutego [w:] Kwartalnik Językoznawczy 2012/3, s. 57.
[2] S. Shuty, Zwał, Warszawa 2004, s. 5.
[3] Ibidem, s. 5.
[4] Ibidem, s. 14.
[5] Ibidem, s. 10.
[6] A. Nęcka, Język w służbie zaangażowania [w:] FA-art, nr 3–4/2004, s. 79.

Komentarze