W „Małżu”, powieści Marty Dzido z 2005 roku, można odnaleźć cały wachlarz krytycznie przedstawianych elementów życia warszawskich dwudziestokilkulatków z pokolenia millenialsów. Choć w omówieniach powieści przede wszystkim zwraca się uwagę na tytułowe „małże”, czyli szybkie związki przed- i małżeńskich oraz ich rozpad, ja chciałabym omówić kwestię przejawów kultury konsumpcjonizmu i jej wpływu na ludzi, które również można odnaleźć w książce Dzido.
Główną bohaterką powieści jest Magda, dwudziestoczteroletnia kobieta, którą poznajemy tuż po tym, jak straciła pracę. Na niej koncentrować się będzie cała opowieść - na opisie kolejnych prób podejmowania pracy, nierzadko będącej niczym więcej, jak tylko nieudolnie maskowanym wyzyskiem, na który jednak, z racji tragicznych warunków, bohaterka będzie się zgadzać. Kolejne porażki na polu zawodowym i osobistym będą przyczyniać się do stopniowego pogarszania się jej zdrowia, ale przede wszystkim wzrastającej frustracji na zasady panujące w otaczającej ją rzeczywistości. Umieszczenie bohaterki w centrum powieści sprawi ponadto, że odbiorcy otrzymają ogląd na bardzo konkretną i zupełnie odmienną od perspektywy, którą można byłoby uznać za „uniwersalną” (a po prawdzie, możliwą do określenia jako - po prostu - "męską"), sytuację młodej kobiety na rynku pracy.
W toku rozwoju fabuły Magda staje się coraz bardziej zgnębiona swoim położeniem, ale też światem wokoło. Zderza się z oczekiwaniami narzeczonego, jego rodziców, później - po rozstaniu z niedoszłym mężem - innych mężczyzn, matki, ludzi z wielu miejsc pracy, którym nie jest w stanie sprostać, a może wcale nie chce. Okazuje się jednak, że świetnie działające mechanizmy kapitalizmu będą na różne sposoby zawracać ją ze ścieżki oporu, czy to z racji niemożliwej do zbagatelizowania konieczności zaspokajania potrzeb fizjologicznych, czy opłacania rachunków, czy też ciągłego przekazu w mediach odnośnie tego, czego kobieta w jej wieku powinna chcieć.
Wielokrotne monologi bohaterki, na które czytelnik natrafia w tutaj co rusz (autorka korzysta z nich nader chętnie i często), to długie litanie wyliczeń elementów, które skojarzyć można z rzeczywistością kapitalizmu. Slogany reklamowe, nierzadko poddawane ośmieszającemu działaniu przekształceń, gier słownych („(…) gołe laski robią laskę za wycieraczką samochodu”), mieszają się z mnożeniem produktów, artykułowanych potrzeb, fraz zaczerpniętych z mediów. Dla przykładu można przytoczyć fragment jednej z tyrad:
(…) abonament „ja plus trzy”, tipsy tylko za sto w promocji, koleżanki aż pękną z zazdrości, bądź piękna tego lata, radzi pani domu, schudnij w osiemdziesiąt dni dookoła świata, uwiedź go zapachem, bądź drapieżna w sypialni, pamiętaj, że mężczyźni lubią kobiety dzikie, więc bądź dziko, muskaj jego małżowinę językiem, zapal świece, załóż koronkową bieliznę, możecie ją razem upić w sex szopie, włącz romantyczną muzykę, otwórz butelkę dobrego wina, możesz szeptać mu do ucha czułe słówka, ty suko, suko ty, dobrze mnie pieprzysz.
Powyższy przykład zabiegu absolutnej kumulacji jest zarazem przejawem wątku dotyczącego dyskryminacji kobiet i silnie z tym powiązanego terroru piękna. Z jednej strony bohaterka będzie bombardowana właśnie takimi, zakorzenionymi w reklamach, formułkami, jaka powinna być prawdziwa kobieta. Oczywiście, z racji formy tematyzującej chociażby kwestię „męskiego spojrzenia”, uruchamiać się tutaj będą narzędzia feministycznej krytyki. Z drugiej, rozwijając rzeczone sceptyczne osadzenie, obnażone zostaną mechanizmy funkcjonowania kobiet na rynku pracy - ich mniejsze szanse, niższe płace, skonfliktowanie macierzyństwa z pracą zawodową, czy ciągły potencjał molestowania uwidaczniający się w tym, jak chociażby szefowie traktują swoje pracownice.
Zetknięcie z tym ogromem zdaje się być formą odtworzenia odczucia przytłoczenia, przebodźcowania, generowanych przez „wszędobylskość” tego typu elementów w realnym życiu. Zarazem frazy powtarzane mantrycznie, zapętlane odzwierciedlają mechanizm ciągłej indoktrynacji co do projekcji idealnego, hiperkonsumpcyjnego życia. Wciąż jednak (co również ciekawie przejawia się w powieści) osadzonego w polskich realiach, dlatego przybierającego kształt fascynującej, absurdalnej mieszanki obowiązujących od wieków ojczystych obyczajów z silnym zapatrzeniem na Zachód: przaśne zwyczaje weselne, a za tym mentalność dyktowana porzekadłem "zastaw się a postaw się", swobodnie mieszają się tutaj z zapisywanymi fonetycznie anglicyzmami korpoświata.
Uczucie przytłoczenia niewątpliwie udziela się odbiorcy, jest to jednak ewidentnie zaplanowane. Lektura książki jest intensywnym wrażeniem obcowania ze stanem, który choć straszny, okazuje się być boleśnie prawdziwy. Osobiście jednak uważam, że z racji silnego osadzenia historii Magdy w aktualnych kontekstach danego czasu, w sytuacji lektury 15 lat po premierze książka zaczyna się prosić o erratę, nową edycję. Bowiem, choć w wielu miejscach kreślone bardzo uniwersalnie, realia opisywane przez Dzido zdążyły się zmienić. Chociażby przez pod wzgląd rozwój technologiczny, mediów społecznościowych i tego, jak zarówno kwestie podejmowania pracy, jak i związków, konsumpcjonizmu czy wreszcie dyskryminacji, ulegają przekształceniom pod ich wpływem. Nie tyle bowiem rzeczy te się zdezaktualizowały, co zdaje się, w swoim zniuansowaniu, w wytworzeniu kolejnych wielu inwariantów, intensyfikacji, dzisiaj mogą się jawić jako jeszcze bardziej absurdalne i przerażające, niż te odnajdywane w „Małżu”.
Komentarze
Prześlij komentarz