Bohaterowie filmu Vinterberga zakładają komunę. Ma to być miejsce pełne serdeczności: miłe, ciepłe i lewicowe. Jak się jednak później okaże – nie obejdzie się bez problemów. Zwodliwe połączenie tytułu i filmowej okładki, przedstawiającej kilkoro obejmujących się i szczęśliwych Duńczyków, stanowi preludium do dramatu jednostki: rozpaczliwej walki o miłość a z czasem i indywidualność.
Głównymi
bohaterami filmu są Anna i Erik, małżeństwo, które dziedziczy w spadku po
krewnym ogromny dom w jednej z dzielnic Kopenhagi. Ich nowy przybytek jest o
tyle kłopotliwy, że według ścisłych wyliczeń nie stać ich na jego utrzymanie.
Chłodny i racjonalny Erik chciałby go sprzedać, ale za namową żony decyduje się
zaprosić pod swój dach grupę znajomych, wierząc, że dzieląc się sprawiedliwie
kosztami i podejmując demokratycznie wszelkie decyzje, stworzą zgraną drużynę.
Nowi lokatorzy stanowią grupę inteligentów-ekscentryków zainspirowanych ideą
hipisowskiego życia w kolektywie,
powszechnej równości i szacunku dla każdego. Czytają lewicową literaturę i swobodnie
wymieniają się jej cytatami. Ich celem nie jest jednak chęć niszczenia systemu –
głęboko wierzą, że anarchizm doprowadzi do porządku, przynajmniej na ich
mikro-przestrzeni, w której domownicy zgodnie spożywają ze sobą kolację, dzielą
się obowiązkami i wpłacają pieniądze na budżet piwny.
I
początkowo wszystko wydaje się przebiegać pomyślnie. Mieszkańcy żyją ze sobą w
zgodzie: wspólnie piją, dyskutują i kąpią się nago w morzu. Z czasem jednak okazuje
się (przynajmniej dla niektórych z nich), że życie w kolektywie nie jest w
stanie zrealizować ich indywidualnych potrzeb. Niektórzy zaczynają szukać wolności i miłości poza
komuną. Bo choć miło dzielić się życiem z przyjaciółmi, dobrze jest jednak mieć
coś, albo kogoś tylko dla siebie, na wyłączność. Pojawiają się wewnętrzne
konflikty i pęknięcia. By komuna mogła przetrwać, niektórzy jej członkowie muszą
przewartościować swoje aspiracje.
W
nienajlepszym świetle została ukazana idea poddawania pod demokratyczne
głosowanie wszystkich ważnych dla domowników spraw. Niektóre decyzje podejmowane
kolektywnie są dla poszczególnych osób po prostu krzywdzące. Ale już kompletnie
absurdalnym pomysłem wydaje się być głosowanie nad kwestiami prywatnymi
poszczególnych członków wspólnoty. Okazuje się, że życie w komunie to nie tylko
wspólne biesiadowanie i wzajemna tolerancja, ale też akceptacja faktu, że życie
w pełnej demokracji może łączyć się z wzajemną kontrolą.
Przykładem
rozpadu początkowych struktur jest postać Allona, bliskowschodniego emigranta, który jako jeden z ostatnich dołącza do komuny. Jego pozycja na tle grupy jest słaba:
niektórzy domownicy nawet wyśmiewają jego obce pochodzenie i wiążący się z tym
dziwny, niezrozumiały dla nich akcent. Poza
tym jego sytuacja materialna jest na tyle niekorzystna, że funkcjonuje w
komunie na zasadzie „pasożyta”, który nie dokłada się do rachunków. Z czasem
jednak Allon zadomawia się w komunie. Znamiennym przykładem są sceny w których
emigrant, w obliczu wewnętrznych tarć i powolnego rozpadu wspólnoty, zaczyna
kwestionować pozycje innych domowników, by w końcu stać się osobą, która w
przełomowym momencie prowokuje dyskusję, która ma zadecydować kto musi odejść
ze wspólnoty.
Choć
Vintenberg nie jest jednoznaczny w ocenie idei życia w komunie, to jednak kilka
elementów umieszczonych w filmie zdaje
się symbolicznie zwiastować kres ery miłości. Nieprzypadkowo w tle przewijają
się relacje medialne z
wojny w Kambodży i czerwoni Khmerzy. Reżim Pol Pota uchodzi za jedną z najskrajniejszych form totalitaryzmu w
całej historii ludzkości, ale jest też wypaczeniem ideologii kojarzonej z
ruchami marksistowskimi, które zdają się inspirować niektórych członków komuny.
W świetle tego nieuniknionego finału pewnej epoki, znamienna staje się, nawet z
pozoru niewinna, wypowiedziana w porze deseru uwaga: „szkoda, że to ciasto
skończyło się tak szybko”.
I
wreszcie śmierć najmłodszego z członków komuny prowokuje do zaskakującego
wyznania:
„Gdy czytamy gazety, widzimy, jak miłość na świecie znika, a zaczyna się nowa ciekawa epoka. Może dlatego właśnie Vilads znalazł sobie lepsze miejsce? Vilads mógł żyć tylko w epoce miłości. A ta właśnie dobiega końca”.
Lecz
nie brak w tym pewnej przewrotnej nadziei: skoro grupa początkowo obcych dla
siebie ludzi jest w stanie zjednoczyć się ze sobą przy śmierci
dziecka, to może jednak idee życia w komunie nie są tak zupełnie utopijne?


Komentarze
Prześlij komentarz