Rockowa legenda w oparach psychodelii - The Doors (1991) - DK


 „Film jest okropny! To wcale nie jest Jim Morrison! Film The Doors jest bardzo dobry, ale zupełnie nie przedstawia Jima, który został sportretowany jako ktoś nieustannie pijany. A tymczasem Jim Morrison był artystą, był poetą. Oczywiście, że pił, ale nie robił tego na okrągło i wcale się z tym tak ostentacyjnie nie obnosił. To był inteligentny, bardzo oczytany człowiek! A przy tym bardzo zabawny, a tymczasem w filmie The Doors nikt się ani razu nie śmieje. To bez sensu – myśmy się naprawdę świetnie bawili. Dlatego nie mogę się zgodzić z takim obrazem. Jest nieprawdziwy.” (Ray Manzarek, wypowiedź dla Machiny, nr 3/1998)

 Ta pełna oburzenia wypowiedź klawiszowca The Doors pokazuje nie tylko, jak wiele emocji wzbudzała biografia grupy, ale zwraca również uwagę na aspekt kluczowy dla zrozumienia ogromnego fenomenu tej produkcji, wokół której głośno było w momencie premiery, a która obecnie uznawana jest za klasyczną. Tym kluczowym aspektem jest niewątpliwie mityzacja, jakiej poddano zarówno życiorys głównego bohatera, jak i epokę, w jakiej tworzył. The Doors w reżyserii Olivera Stone’a stanowi niezwykle barwny i intensywny portret kontrkultury, która stanowi jednak tło dla opowieści o jednym z jej największych proroków – Jimie Morrisonie. Pomimo tytułu, jest to bowiem nie tyle historia słynnego zespołu, ile jej nie mniej legendarnego lidera, który reprezentuje tu wszelkie buntownicze i ambiwalentne kontrkulturowe wartości. Od niego zaczyna się opowieść, i na nim też się kończy.

 Reżyser nie skupia się jednak na skrupulatnej rejestracji procesu twórczego; niewiele uwagi poświęca tworzeniu tekstów przez Morrisona, wspólnym próbom czy chociażby spotkaniom członków The Doors. Przede wszystkim bowiem wykorzystuje najbardziej emblematyczne i owiane legendą wydarzenia z życia „Króla Jaszczura”: kontrowersyjny występ w Ed Sullivan Show, przepychanki z policjantem na backstage’u i aresztowanie w czasie koncertu, traumatyczne przeżycie z dzieciństwa – widok zmasakrowanych Indian przy drodze, czy coraz bardziej radykalne narkotykowe eksperymenty. Wszystko to filmuje w onirycznych, przymglonych barwach, które korespondują z psychodeliczną atmosferą epoki. Stone portretuje ogniska rozpalane pod sceną, euforie podczas koncertów zespołu i rodzący się kult Morrisona. Kult ten jednak budowany jest w filmie również przez samego muzyka, przekonanego o swojej wszechmocy (wykrzykiwane z okna samochodu I’m the Lizard King, I can do everything). Morrison zaciera granicę między sztuką a życiem; jego hipnotyzująca siła i dominacja skupiona jest w równej wokół działań stricte artystycznych, co nieposkromionej energii seksualnej. Stanowi on fallocentryczną ikonę seksu - god of rock and cock (jak zostaje nazwany w jednej ze scen).


 Wokalista The Doors staje się u Stone’a samozwańczym prorokiem, ikoną, tyleż fascynującą i pociągającą, co tragiczną. Reżyser wyraźnie podkreśla bowiem autodestrukcyjny charakter jego działań; wyraźnie współgra tu Eros z Tanatosem: nieposkromiona energia seksualna idzie w parze z dążeniem ku zatraceniu. Morrison, jako figura transgresyjna, odrzuca wszelkie prawa (Reynolds, Press, The Sex Revolts. Gender, Rebellion, and Rock ‘n’ Roll, s. 143.), przekracza wszelkie możliwe granice: tabu obyczajowe, seksualne, moralne, narkotykowe oraz – najbardziej ostateczną z granic. W filmie pojawia się wiele momentów zwiastujących przedwczesny koniec artysty – nieustannie zdaje się on balansować na krawędzi życia i śmierci  (I feel the most alive confonting death, feeling pain – rzuca Morrison). Jak bowiem piszą Simon Reynolds i Joy Press, Morrison był pierwszą ikona rocka, która sama siebie od początku postrzegała w mesjańskich kategoriach; sam zorganizował swoją koronację i sam przewidział swoje męczeństwo (s. 124.) Ostatnia scena, w której widzimy ujęcia nagrobków artystów pochowanych na słynnym cmentarzu Perre Lachaise, a wśród nich nagrobek Morrisona, podkreśla nie tylko kontinnum twórcze, ale również martyrologiczny wymiar autodestrukcji uskutecznianej przez muzycznego geniusza.



 Oliver Stone w filmie The Doors portretuje kontrkulturę bez cienia pruderii, chętnie sięgając po kontrowersyjne wydarzenia, których prawdziwy kształt uległ zatarciu pod wpływem czasu, i które obecnie składają się na legendę tego czasu i nurtu. Kontrkultura ta jest tutaj pozbawioną zahamowań moralnych, dionizyjską orgią seksu, alkoholu i narkotyków, o wyraźnie destrukcyjnym charakterze, nieustannie okraszoną hipnotyzującą i psychodeliczną aurą muzyki the Doors. Rwana, sekwencyjna konstrukcja filmu oddaje fragmentaryczność, niespójność tej narracji – bardziej legendarnej, niż historycznej – i być może właśnie taka forma jest najbardziej adekwatnym świadectwem ery „Dzieci Kwiatów” – a przynajmniej wyobrażeń na jej temat – ery barwnej, intensywnej, o spektakularnym, ale nieuniknionym końcu.

The Doors, reż. Oliver Stone, USA 1991.
Obsada: Val Kilmer, Meg Ryan, Kyle MacLachlan, Kevin Dillon, Whaley, Kathleen Quinlan

Komentarze