„Film jest okropny! To wcale nie jest Jim
Morrison! Film The Doors jest bardzo dobry, ale zupełnie nie
przedstawia Jima, który został sportretowany jako ktoś nieustannie pijany. A
tymczasem Jim Morrison był artystą, był poetą. Oczywiście, że pił, ale nie
robił tego na okrągło i wcale się z tym tak ostentacyjnie nie obnosił. To był
inteligentny, bardzo oczytany człowiek! A przy tym bardzo zabawny, a tymczasem
w filmie The Doors nikt się ani razu nie śmieje. To bez
sensu – myśmy się naprawdę świetnie bawili. Dlatego nie mogę się zgodzić z
takim obrazem. Jest nieprawdziwy.” (Ray Manzarek, wypowiedź dla Machiny, nr
3/1998)
Ta pełna
oburzenia wypowiedź klawiszowca The Doors pokazuje nie tylko, jak wiele emocji
wzbudzała biografia grupy, ale zwraca również uwagę na aspekt kluczowy dla
zrozumienia ogromnego fenomenu tej produkcji, wokół której głośno było w
momencie premiery, a która obecnie uznawana jest za klasyczną. Tym kluczowym
aspektem jest niewątpliwie mityzacja, jakiej poddano zarówno życiorys głównego bohatera,
jak i epokę, w jakiej tworzył. The Doors
w reżyserii Olivera Stone’a stanowi niezwykle barwny i intensywny portret
kontrkultury, która stanowi jednak tło dla opowieści o jednym z jej
największych proroków – Jimie Morrisonie. Pomimo tytułu, jest to bowiem nie
tyle historia słynnego zespołu, ile jej nie mniej legendarnego lidera, który
reprezentuje tu wszelkie buntownicze i ambiwalentne kontrkulturowe wartości. Od
niego zaczyna się opowieść, i na nim też się kończy.
Reżyser nie
skupia się jednak na skrupulatnej rejestracji procesu twórczego; niewiele uwagi
poświęca tworzeniu tekstów przez Morrisona, wspólnym próbom czy chociażby
spotkaniom członków The Doors. Przede wszystkim bowiem wykorzystuje najbardziej
emblematyczne i owiane legendą wydarzenia z życia „Króla Jaszczura”:
kontrowersyjny występ w Ed Sullivan Show, przepychanki z policjantem na
backstage’u i aresztowanie w czasie koncertu, traumatyczne przeżycie z
dzieciństwa – widok zmasakrowanych Indian przy drodze, czy coraz bardziej
radykalne narkotykowe eksperymenty. Wszystko to filmuje w onirycznych,
przymglonych barwach, które korespondują z psychodeliczną atmosferą epoki. Stone
portretuje ogniska rozpalane pod sceną, euforie podczas koncertów zespołu i
rodzący się kult Morrisona. Kult ten jednak budowany jest w filmie również
przez samego muzyka, przekonanego o swojej wszechmocy (wykrzykiwane z okna
samochodu I’m the Lizard King, I can do
everything). Morrison zaciera granicę między sztuką a życiem; jego
hipnotyzująca siła i dominacja skupiona jest w równej wokół działań stricte
artystycznych, co nieposkromionej energii seksualnej. Stanowi on
fallocentryczną ikonę seksu - god of rock
and cock (jak zostaje nazwany w jednej ze scen).
Wokalista The
Doors staje się u Stone’a samozwańczym prorokiem, ikoną, tyleż fascynującą i
pociągającą, co tragiczną. Reżyser wyraźnie podkreśla bowiem autodestrukcyjny
charakter jego działań; wyraźnie współgra tu Eros z Tanatosem: nieposkromiona
energia seksualna idzie w parze z dążeniem ku zatraceniu. Morrison, jako figura
transgresyjna, odrzuca wszelkie prawa (Reynolds, Press, The Sex Revolts. Gender, Rebellion, and Rock ‘n’ Roll, s. 143.), przekracza
wszelkie możliwe granice: tabu obyczajowe, seksualne, moralne, narkotykowe oraz
– najbardziej ostateczną z granic. W filmie pojawia się wiele momentów
zwiastujących przedwczesny koniec artysty – nieustannie zdaje się on balansować
na krawędzi życia i śmierci (I feel the most alive confonting death,
feeling pain – rzuca Morrison). Jak
bowiem piszą Simon Reynolds i Joy Press, Morrison był pierwszą ikona rocka,
która sama siebie od początku postrzegała w mesjańskich kategoriach; sam
zorganizował swoją koronację i sam przewidział swoje męczeństwo (s. 124.) Ostatnia
scena, w której widzimy ujęcia nagrobków artystów pochowanych na słynnym
cmentarzu Perre Lachaise, a wśród nich nagrobek Morrisona, podkreśla nie tylko
kontinnum twórcze, ale również martyrologiczny wymiar autodestrukcji
uskutecznianej przez muzycznego geniusza.
Oliver Stone
w filmie The Doors portretuje
kontrkulturę bez cienia pruderii, chętnie sięgając po kontrowersyjne
wydarzenia, których prawdziwy kształt uległ zatarciu pod wpływem czasu, i które
obecnie składają się na legendę tego czasu i nurtu. Kontrkultura ta jest tutaj
pozbawioną zahamowań moralnych, dionizyjską orgią seksu, alkoholu i narkotyków,
o wyraźnie destrukcyjnym charakterze, nieustannie okraszoną hipnotyzującą i
psychodeliczną aurą muzyki the Doors. Rwana, sekwencyjna konstrukcja filmu
oddaje fragmentaryczność, niespójność tej narracji – bardziej legendarnej, niż
historycznej – i być może właśnie taka forma jest najbardziej adekwatnym
świadectwem ery „Dzieci Kwiatów” – a przynajmniej wyobrażeń na jej temat – ery
barwnej, intensywnej, o spektakularnym, ale nieuniknionym końcu.
The Doors, reż. Oliver Stone, USA 1991.
Obsada: Val
Kilmer, Meg Ryan, Kyle MacLachlan, Kevin Dillon, Whaley, Kathleen Quinlan
Komentarze
Prześlij komentarz