Dobre chęci, trasa nęci, koło kręci, kasa pędzi, a kumpel
zrzędzi. Tak pokrótce można opisać film dokumentalny „Another state of mind” z
1984 roku. Nie są to może najpiękniejsze rymy, ale rzeczywiście dobrze oddają
to, co dzieje się w filmie. Produkcja ta powstała tak naprawdę w 1982 roku,
podczas wspólnego projektu (jak byśmy to teraz nazwali) punk rockowych
zespołów, dzisiaj w zasadzie uznawanych za legendarnych, klasycznych muzyków
tego gatunku. Co ciekawe, zarówno Social Distortion jak i Youth Brigade, o
których mowa, do dnia dzisiejszego (tak jakby!) występują na scenie.
Wszystko zaczęło się jednak od stworzenia organizacji BYO
– Better Youth Organization, która
miała promować punk rockowe występy oraz tworzenie/nagrywanie muzyki. Na dobry
start, zespoły wybrały się w trasę do 30 miejscowości, gdzie zgodnie z
postanowieniem, mieli pokazać „dzieciakom” (kids) muzykę, czy manifestować sprzeciw
wobec systemu, ale przede wszystkim najbardziej chyba wybrzmiewa proklamacja
indywidualizmu i etyka zrób-to-sam. Podsumowując, punkowcy chcieli
popularyzować punk, swoją subkulturę, wśród młodych: nastolatków i młodych
dorosłych. Trzeba było wywołać kolejną lawinę sprzeciwu wobec rodziców,
dorosłych, czy systemu. Hippisowskie hasełka okazały się być głupimi mrzonkami,
małą kulą śnieżną, która uczyniła z hippisów bałwany. Punkowcy chcieli czegoś
większego i mocniejszego, ich krzyki podczas koncertów miały poruszyć góry (a
może górę? Tych na górze?), wywołać prawdziwą lawinę, która porwie za sobą
tłumy.
Another state of
mind to miniaturka punkowej
rzeczywistości. Dokument ukazuje „młodych gniewnych” na trasie, kiedy to z
ograniczonym budżetem, przestrzenią osobistą i starym autobusem, próbują
działać, nie tylko mówić. Mamy tutaj idee punkowców wrzucone do prawdziwego
świata. Trasa okazuje się być dość bolesnym zderzeniem z rzeczywistością, przez
który w dalszej perspektywie niemal doszło do rozwiązania grup.
Ze względu na indywidualny, anarchistyczny i
kontrkulturowy charakter społeczności punk rockowej, można domyślić się, że
osoby przynależące do tej subkultury są nonkonformistami i nie zależy im tak na
pieniądzach oraz statusie, jak reszcie ludzi. Dokument to dowód na to, że takie
podejście jest niemniej idealistyczne od hippisowskiego (chociaż oczywiście bardziej
brutalne). Poza ciężką atmosferą „hardcorowych” koncertów i obrazów ludzi
poniekąd zdegenerowanych, ale też wolnych, zobaczyć można jak wielki wpływ na
powodzenie projektu, wyjazdu, a nawet relacji międzyludzkich ma pieniądz.
Bohaterowie dokumentu nie wierzą w pieniądze, ale Ci sami ludzie ograniczają
żywienie, żeby naprawić stary autobus, którym jadą. Część z nich denerwuje się
na leadera, bo pieniądze przeznaczane są na autobus i chyba używki. Członkowie
zespołu zostają oszukani i bez wypłaconych środków po występie. Złe warunki w
jakich funkcjonują przez okres trasy doprowadzają do konfliktów, a nawet
zerwania więzi. Panowie z Social Distortion oraz Youth Brigade chcą być ponad
finansami, pieniędzmi, co okazują poprzez własnoręczne malowanie włosów, robienie
makijaży scenicznych itp. Słowem, wszystko to wskazuje na działanie zgodnie z
etyką zrób-to-sam. Jednak równocześnie ponieśli klęskę i to pieniądze, a więc i
system wygrywają, gdyż nie da się przeskoczyć problemów finansowych.
Warto powiedzieć, że była to pierwsza trasa, a jak
wiadomo, nie od razu Rzym zbudowano. Młodzi muzycy musieli jakoś przetrzeć
szlaki, tym bardziej, kiedy nie stała za nimi jakaś wielka firma, korporacja,
czy koncern. Na szczęście nie poddali się, mimo kłopotów i konfliktów. Better Youth Organization (Records)
działa do dzisiaj i tak jak wspomniałam wcześniej, zespoły również.
Założeniem BYO była popularyzacja punku (co też już
wspominałam), ale też przedstawienie alternatywnych subkultur w pozytywnym
świetle. Można powiedzieć, że to właśnie ten temat, cel przyświeca dokumentowi.
Poza lekkim fiaskiem, które opisywałam wyżej, osoby ukazane w filmie próbowały
przybliżyć życie w społeczności punkowej, ale również pokazać dobre strony i
wyjaśnić co też oni sami widzą w tej subkulturze.
Godne uwagi wydaje mi się to, że przedstawione osoby
należą do pokolenia post-hippisowskiego, a to oznacza, że są potomkami ludzi,
którzy niegdyś należeli do kontrkultury (tylko innej). Nasi drodzy punkowcy
wyssali sprzeciw wobec systemu z mlekiem matki, ale odcięli się również od
poglądów, którymi nasiąknęli rodzice. Oczywiście jest to dość spora
generalizacja, gdyż pomimo iż ruch hippisowski był dość liczny, to nie możemy
zakładać, że wszyscy punkowcy mieli rodziców hippisów. Chciałabym jednak
zwrócić uwagę, że jednak doszło do pewnych przemian społecznych, a to, co
działo się w latach 60-70 miało swoje skutki w latach 80-tych. W samym
dokumencie pojawia się kilka opowieści o relacji z rodzicami, po których można
wywnioskować, że stanowisko rodziców uległo zmianie, częściowo nawet
złagodzeniu.
Another state of mind
to manifest świeżo stworzonej organizacji. Dowiadujemy się z niego, że według
niektórych pogo nie jest agresją, czy przypadkowym chaosem, według innych, pogo
jest agresywne/gwałtowne, ale nie w zły, napastliwy sposób. Pogo jest ciężkie,
ale w gruncie rzeczy ludzie sobie pomagają podczas tego „tańca”. Możemy też
zauważyć, że chodzi o pokazanie dzieciakom alternatywnego życia, chociaż tutaj
też jest haczyk. W dokumencie pojawia się wypowiedź mężczyzny, który stwierdza,
że koncert jest niby dla młodych, ale jest w klubie, do którego można wejść od
21 roku życia. To oznacza, że większa część fanów nie mogła nawet pojawić się
na koncercie (gdyż grupa docelowa to nastolatki i młodzi dorośli). Pojawiają
się też wypowiedzi o tym, aby być indywidualistą, nie podawać się tłumowi, lecz
być sobą. Nie ma też problemu z wiarą, można być punkiem i chrześcijaninem. Nasi
bohaterowie okazują się być inteligentni, gdyż pomimo opinii o brudzie i
zniszczeniu, wciąż używają dość wysublimowanego słownictwa w swoich
wypowiedziach. Podsumowując, być punkiem to szaleństwo, trudne i wymagające
poświęceń, ale warte zachodu. Punk też nie jest taki straszny jak go malują.
Komentarze
Prześlij komentarz