W
2014 roku mieliśmy możliwość pójść do kina na interesujący film. Chcę Wam o nim
przypomnieć nie bez powodu. Wada ukryta
(Inherent vice), bo o nim mowa, to film reżyserii Paula Thomasa Andersona, który
to został zaczerpnięty z książki Thomasa Pynchona o tym samym tytule. Ciekawą
kwestią wydaje się fakt, że zarówno książka jak i film opowiadają historię
zakotwiczoną w połowie XX-wieku (z górką, czy też hakiem), jednak same są już z
obecnego stulecia. To pokazuje jak silnie oddziałuje na nas kontrkultura i
hippisowskie legendy, które uważa się już za martwe od dawna. Współcześnie
pozostają inspiracją i chociaż minęło już wiele lat od upadku ruchów
hippisowskich, a system i społeczeństwo uległy trwałym zmianom to ich ślady
dalej można znaleźć w kulturze – pod postacią tekstów kultury chociażby. Śmierć
kontrkultury i ruchu hippisowskiego są zatem pozorne, a przynajmniej nie
ostateczne.
Wada
ukryta to kryminalna opowieść tocząca się u schyłku hippisowskiego ruchu,
słynnej amerykańskiej kontrkultury kontestacyjnej z lat 60-70 XX wieku. Można
zatem przypuszczać, że wydarzenia przedstawione w filmie określić można na czas
po 1969 roku ze względu na wzmożoną wrogość wobec hipisów (od tego roku wzrosła
nieufność wobec hippisów i ich komun po tym, co zrobiła sekta Charlesa Mansona
ukochanej Polańskiego). Miejsce akcji to słoneczna i nieprzypadkowa California,
która w zeszłym stuleciu uznawana była za mekkę ruchu hippisów, ale również ośrodek
psychodelii. Produkcja to swego rodzaju miecz obosieczny – z jednej strony
pokazuje sytuacje hippisów, którzy to są niezbyt mile widziani, z drugiej
strony policjantów, reprezentantów systemu, którzy również mają swoje grzeszki
na sumieniu. Zarówno na jednych, jak i drugich nie pozostawia suchej nitki
jeśli chodzi o wytykanie wad i złośliwości.
Dostajemy
całe zestawy stereotypów i wyobrażeń o hippisach i gliniarzach tamtych czasów.
Larry „Doc” Sportello to główny bohater filmu, czyli zaćpany hippis-detektyw,
który pomaga każdemu, kto poprosi go o pomoc. Jedną z takich osób w potrzebie
jest ukochana, z którą stracił kontakt na dłuższy czas. Shasta Fay, bo tak ma
ona na imię, zdradza swoje przekonania z młodości na rzecz wygodnego życia z
bogaczem (co już należy do stereotypu albo powielanego przytyku wobec hippisek).
To właśnie jej nowy ukochany ma zostać znaleziony przez Doca. Tym sposobem
Sportello wplątuje się w sieć dziwnych, psychodelicznych i raczej niezgodnych z
prawem (czy też systemem) porachunków. To właśnie w tej plątaninie dostrzec
można kolejne stereotypy – każdy po stronie hippisów ma przesadnie dziwne
imiona. Są brudni, dziwnie ubrani, uzależnieni, niegodni zaufania, mieszkają w
obdartych budynkach i nie mają grosza przy duszy. Oczywiście to tylko
powierzchowne założenia, bo Ci sami ludzie okazują się być sympatyczni,
inteligentni, warci tyle, co inni ludzie.
Co
ważne, główny bohater to jaskrawy przykład absurdu jakim jest złe traktowanie
hippisów, czy ludzi wymykających się społecznie określonej „normalności”. Cały
humor w filmie to właśnie zrozumienie gry pozorów. Doc to pozornie brudny ćpun,
ale jednocześnie jest legalnym detektywem. Próbuje on zatem grać zgodnie z
zasadami określonymi przez systemem (władze, państwo, instytucje), jednak to
właśnie system sam go odrzuca, a policjanci traktują jak podczłowieka lub
kryminalistę. Na linii Doc - gliniarze istnieje przewrotna zależność: detektyw
nie jest głupi, ale stale robi się z niego głupca; agenci/policjanci są głupi,
ale udają mądrych i nie ma wobec tego sprzeciwów, jest to akceptowane.
Stereotypowo hippisi to ludzie gorsi (dlatego można się z nimi brutalnie
obchodzić), a policjanci to nadmiernie agresywni (i co ważne bezkarni) stróże
porządku i praworządności. Hippisów kreuje się na kryminalistów, chociaż w toku
opowieści okazuje się, że kryminalistami są właśnie Ci porządni – ludzie na
górze i podwładni instytucji porządku. W całym tym „bajzlu” wszystko staje się
niejednoznaczne i wielowymiarowe, a historia i jej zakończenie ulegają
szaleństwu i stają się psychodeliczne – zwłaszcza podkreślają to góry
narkotyków przedstawione w filmie, będące przedmiotem działań, konfliktów, ale
też braku zaufania, nie zapominając o byciu główną używką i motywatorem.
A
czym jest ta wada ukryta? W filmie pojawia się bezpośrednio tylko raz, ale
pośrednio wielokrotnie. Jak wynika z produkcji, wada ukryta to w prostych
słowach coś, błąd lub defekt, czego nie da się uniknąć. Osobiście rozumiem to
tak, że każdy ma wady ukryte, ale również ruchy i systemy, w których bierzemy
udział mają pewne wady ukryte, które prędzej czy później dadzą o sobie znać, a
wtedy może nastać koniec tych tworów społecznych, a co za tym idzie może dojść
do nieprzyjemnych konsekwencji w dalszej perspektywie. Zupełnie tak jak
hippisowska kontrkultura, która w założeniach i hasłach miała pokój i miłość,
dobroć i braterstwo, rozszerzanie jaźni i własnej świadomości, a która
przeobraziła się w zaćpane społeczeństwa, których poczynania miewały tragiczne
skutki. Nie ma co oczerniać tylko
hippisów, gdyż jak sam film Andersona pokazuje, w drugą stronę też da się
„przegiąć”. Ukrytą wadą instytucji władzy lub porządku jest nadużycie, ale
również - podobnie jak wszędzie indziej - są ludzie i ich słabości albo
dokładniej mówiąc – postępki i grzeszki.
Na koniec chciałabym
napisać, że tekst jest dość chaotyczny, jednak muszę przyznać, że trudno było
uchwycić najważniejsze elementy w sposób linearny, tym bardziej, że sam film
jest dość „pokręcony”.

Komentarze
Prześlij komentarz