„Dawno dawno temu bardzo daleko od Liverpool, żyło czterech chłopaków. Kończyły się wakacje 64 roku.
Pewnego dnia…”
W taki sposób zostajemy wprowadzeni do fabuły filmu „Yesterday” - debiutu Radosława Piwowarskiego z 1985. Pierwsza myśl raczej odesłała mnie do płytkich filmów dla nastolatków, filmów tak zwanych o wszystkim i o niczym. Nie spodziewałem się, że po sensie doznam pewnego zmiękczenia wewnętrznego organu — zwanego sercem.
Jednak w gwoli ścisłości i nieco prywatnie, pragnę zaznaczyć, że fanem Beatlesów jestem zapewne od zawsze. To „sprawka” babci, która nie wyciągała „Help!” z odtwarzacza winylowego. W następstwie tego wybór filmu o beatlemani był raczej oczywisty!
Skąd zatem to początkowe zaszufladkowanie? Myślę, że wynikało ono przede wszystkim ze strachu — to nie może się udać… A jednak!
Akcja filmu toczy się w małym miasteczku, z pozoru głównymi bohaterami jest czterech młodzieńców, którzy (oczywiście) nazywają siebie — John, Paul, George, Ringo. Czwórka przyjaciół ucząca się w prowincjonalnym technikum, która żyje (jak wspomina początek filmu) bardzo daleko od Liverpoolu, jednak chęć przeniesienia angielskiego stylu, klimatu, dźwięku jest tak olbrzymi, że kilometry zdają się nie mieć tu większego znaczenia. Dlaczego zatem młodzieńcy są tylko z pozoru głównymi bohaterami?
Przede wszystkim dlatego, że takich jak oni było naprawdę bardzo wielu. Przypuszczam, że między innymi dlatego ich indywidualne tożsamości są zastąpione imionami boysbandu. To, co oglądamy na ekranie, nie jest zapisem szczególnych przeżyć, a pewną narracją o młodej społeczności lat 60 i mam wrażenie, że również 70.
Rumieńce przy przesłuchiwaniu „winylu”, stare garnki i miski zamiast perkusji etc. Zapuszczanie włosów, bo jak donosi dokument — Boysband „przedłużył” peruki. Czarne krawaty i eleganckie białe koszule — wszystko by choć na moment uciec od szarej rzeczywistości i poczuć się jak oni — jak gwiazdy. Jednak tuż obok tego „fanowskiego”, nastoletniego szaleństwa pojawiają się realia życia. Tego, które za chwile zacznie się na dobre — dorosłość. Matura za pasem, obowiązki kłębią się coraz bardziej, odpowiedzialność za siebie i za innych, która pozornie w duchu „rebelianta” jest gotowa znieść i zrobić wszystko… jednak jak się okazuje po upływie lat nawet wspólna ulubiona kapela z młodzieńczych lat, nie jest żadnym spoiwem.
Muzyka w filmie (ciekawostka niektóre z utworów zostały wykonane przez polski zespół) została w znakomity sposób zestawiona z obrazem. Z jednej strony towarzyszy i lirycznie momentami pasuje do akcji tworząc doskonałe tło. Jednak z drugiej nastąpiła tu wyrafinowana dbałość o szczegóły! W „Yesterday” usłyszymy min. Yesterday (Help!, 1965), I Saw Her Standing There (Please Please Me, 1963), And I Love Her (A Hard Day’s Night, 1964), czyli utwory z odpowiedniej „ery” The Beatles, które współgrają z akcją filmu (1964). Wykorzystane utwory, zawarte w nich słowa i emocje stanowią pretekst/inspirację do opowiedzenia historii o przeżyciach, rozterkach, cierpieniu polskiej młodzieży zafascynowanej Beatlesami, choć tu kwestię zespołu można by było wymienić np. na Rolling Stones. Zresztą po pytanie pada już w pierwszych minutach filmu!
- Czy ktoś z nas go nie słyszał? - Beatlesi czy Stonesi? A więc?
Komentarze
Prześlij komentarz